Jak mawiają górale “albo będzie słońce, albo będzie deszcz”. W naszym przypadku dokładnie tak było – trochę słońca, trochę deszczu. Tak czy owak – plener bardzo udany. Zacznijmy od początku. W sobotę, 19 września, grupa “nienawidzę spać o 6 rano” ;) w składzie: Mariola, Michał i Arleta wyruszyła na podbój Sanoka i Załuża.
Pierwszym przystankiem były ruiny zamku Sobień. Po pokonaniu schodów do nieba, oczom naszym ukazały się owe ruiny. Miejsce miało swój urok i klimat, więc postanowiliśmy poszaleć po zamczysku, a raczej po tym co z niego zostało (ale żeby nie było, to nie po naszej wizycie zostały ruiny, choć nie jestem pewna czy Michał nie dźwigał na pamiątkę kamieni w plecaku).
Odczuwając lekki niedosyt, postanowiliśmy w drodze powrotnej odwiedzić rynek w Sanoku.
Miasto dopiero budziło się ze snu. Pogoda zmieniała się co chwilę, słońce – deszcz, słońce – deszcz, a na koniec tęcza… Taka wariacja pogodowa poddawała nam pomysły na eksperymenty fotograficzne, jedne udane inne mniej, ale cóż cały czas uczymy się czegoś nowego.
W drodze do domu postanowiliśmy zatrzymać się na śniadanko i kawkę (mniam, mniam). Humory dopisywały, nie tylko nam, bo napotkany w McDonald’s szalony Włoch śmiał się najbardziej :)