W piątek wieczorem pogoda taka sobie. W nocy – trudno powiedzieć. Na szczęście do rana zwyciężyła jasna strona mocy i pogoda z godziny na godzinę stawała się lepsza. W końcu, bo to by była już kolejna sobota z plenerem, który się nie odbył. Spotykamy się we czwórkę, parę minut po 7-ej rano na Guzikówce. Skład? Marzena, Robert, Tomek W. i ja. Szybka narada i decyzja zapadła. Jedziemy do Rymanowa, pobuszować w zbożu.

Co prawda zboże jeszcze nie dojrzało, ale w okolicy nie brakuje łąk z trawą naprawdę wysoką. Przedzierały się. Tomek z Robertem na przełaj, ja początkowo między domami. Kierunek? Pobliskie wzgórze. Za nim kolejne. Z kapliczką. Marzena najmądrzej z nas wszystkich obrała inny kierunek. Po dwóch godzinach spotykamy się obok samochodu, robimy fotograficzną listę obecności i jedziemy dalej. Dalej tzn. nad pobliskie stawy rybne. Nie jestem pewien kogo było więcej? Ryb, wędkarzy czy nas? Tak czy siak nie obyło się bez rozmów o spławikach, zanętach i tego typu czarnej magii. Nie brakowało też żartów o wędkarzach. Na koniec spotkaliśmy dwie młode damy z aparatem, którym Tomek zrobił parę zdjęć, a które to być może zasilą szeregi najmłodszej grupy w przyszłym roku.

Pozdrawiam, Jacek

P.S. Ja poza kilkoma fotkami do domu przyniosłem jeszcze kleszcza.