Ostatnio wyczytałam, że nie ma złej pogody na plener. Jest w tym sporo racji – „co nas nie zabije to nas wzmocni”. Dzisiaj mogłam odczuć na własnej skórze co oznacza słowo zero absolutne…
Na naszą plenerową przygodę wyruszyliśmy o godzinie 6.30. Za cel podróży obraliśmy Sieniawę i okolice. Kiedy wysiedliśmy z auta by podziwiać zaśnieżone krajobrazy, powitał nas pan Wiaterek, który jakoś nie był przyjaźnie do nas nastawiony. Niezrażeni tym faktem wyruszyliśmy w poszukiwaniu ciekawych kadrów, a Basia skakała jak sarenka (widać było, że jest w swoim żywiole :))
Stwierdzając, że tylko 9 palców u ręki się odmroziło i damy sobie jakoś radę wyruszyliśmy w dalszą drogę. Naszą uwagę przykuł stary znajomy Wiaterek, który szalał po polach w towarzystwie śniegu. Było na co patrzeć, tylko szkoda, że chwilami nie było nic widać:).
Szukając ciekawych miejsc miałam okazję popróbować mrożonych witamin (pyszota), o których pisała Basia.
Wzbogaceni o nowe doświadczenia odtajaliśmy w domach…
P.S. Dziękuję za towarzystwo Tomaszowi i Basi.