Raniutko, jeszcze przed wschodem słońca, spotkałem się z grupką zdeterminowanych fotografistów w celu odbycia okresowego focenia. Należało przestrzelić puszki, skalibrować szkło, próbnie rozłożyć statyw i takie tam różne działania wykonać, w celu sprawdzenia gotowości w razie czego.
Wsiedliśmy w zamaskowanego rdzą busa i pojechaliśmy szukać dobrego miejsca. Najpierw spróbowaliśmy w Haczowie, jednak tam, mimo wczesnej pory kręcili się już ludzie. Wiedzieliśmy, że głośne trzaski naszych migawek mogą sprowadzić kłopoty, więc pojechaliśmy dalej. W Trześniowie okazało się, że nic nie ma, a trudno ćwiczyć w niczym. Dopiero park we Wzdowie wydał nam się odpowiedni.
Przywitała nas tabliczka o całkowitym zakazie wstępu, więc zachęceni stanęliśmy przed bramą. Nasze wątpliwości rozwiał dopiero groźnie ujadający pies, więc weszliśmy. Ale dopiero, gdy złapany jeniec powiedział o całkowitym zakazie fotografowania pałacu – poczuliśmy, że to jest to miejsce. Rozeszliśmy się po parku trzaskając lustrami (jeśli ktoś je jeszcze miał) i chrzęszcząc śniegiem. Łapaliśmy refleksy światła wykazując się refleksem, dziko cieszyliśmy się na widok śladów buchtowania dzików i stąpaliśmy po kruchym lodzie. Fotografowanie zakazanego pałacu skojarzyło mi się z rozpinaniem stanika, za co przepraszam…
A Baśka oczywiście wlazła na drzewo.
Udało się nawiązać przyjazne relacje z jednym z mieszkańców pałacu, okazało się, że ćwiczenia z wyciągania informacji siłą musimy odbyć kiedy indziej. Tym razem ćwiczyliśmy unikanie nadmiaru informacji.
Na koniec pokrzyczeliśmy do wielkiej rury, ale odpowiadała nam bełkotliwie, więc cyknęliśmy partyzanckie pod koparką i wróciliśmy do domów na śniadania.
Pierwsze tegoroczne ćwiczenia uważam za bardzo udane.
Nawet zrobiliśmy kilka zdjęć…
Na ćwiczenia zostali powołani: Barbara P. z ciężkim kalibrem na trójnogu, Tomek P. i Jacek, Barbara N. bez lustra, Michał K. z lustrem, którego już nie lubi, oraz rekruci Grześ i Wieś :)