Tydzień minął, zima wróciła, dzień się wydłużył… Znów kilka spraw, jakieś ważne chwile, trochę zwyczajności. Czas cały czas płynie, raz wolniej, raz szybciej – jednak nieubłaganie. Życie mija jak pory roku… I marzymy, żeby coś pozostało, jakaś pamięć, wspomnienie, jakiś szczegół, który nas przetrwa…
To nie jest pragnienie jednorazowe, ciągle go doświadczamy, bo doświadczamy kruchości świata i naszego w nim życia.
Z pomocą przychodzi fotografia. Kiedyś tak bardzo obecna pod postacią rodzinnych albumów, które przeglądało się z wypiekami na twarzy od wielkiego święta. Długo wyczekiwana, bo klisza na wywołanie w zakładzie fotograficznym czekała tygodniami.
Upragniona, bo powstająca przy czerwonym świetle w kuwecie z wywoływaczem.
Dziś, kiedy mamy ją na wyciagnięcie ręki, kiedy stała się łatwa, prosta i dostępna – fotografia już nie cieszy… Może dlatego, że każdy przesyt zniechęca i odbiera radość? Może ta łatwość sprawiła, że przestaliśmy wierzyć w jej moc?
Jak sto lat temu tak i dziś fotografia ratuje od zapomnienia, bo przechowuje nasze wspomnienia, wzruszenia i refleksje. Świat na niej wciąż żyje…
Tego, co pokazujemy w dzisiejszym kalejdoskopie prawdopodobnie już nie ma, albo za chwile nie będzie. Zdjęcia pozostają…