Góry, konie i susza…

Niedzielnym rankiem (20.10.2013 r.) Basia z Bartkiem zabrali mnie na całodniowy plener (wyjątkowo niedzielny) w Bieszczady. Zaczęliśmy od trasy na Dwernik – Kamień, gdzie po drodze Basia tańczyła z jesiennymi liśćmi i odkryła, że można jeść orzeszki buczynowe. Było cudnie ciepłe słońce, bezludnie i bardzo leniwie. Plan był taki, że mieliśmy przeleżeć na górze cały dzień i delektować się cudnymi widokami… ale ponieważ bardzo nas nosi „fotograficznie” i nie tylko :) postanowiliśmy jechać dalej… Mieliśmy na myśli może połoninę Caryńską albo Wetlińską, lecz tłumy ludzi jakie zastaliśmy u podnóża gór bardzo nas zniechęciły. Pojechaliśmy więc dalej szukać czarno – białych wrażeń. Bartek wypatrzył jakiś potoczek… a ja „niestety” dojrzałam stajnię, a potem w oddali schodzące konie… i jak to Basia powiedziała do Bartka że… już przepadłam… Cóż moi kochani… czasami warto się zastanowić co się mówi… to że ja lubię konie to wiadomo… ale jak ona przepadła wśród tych wspaniałych zwierząt to, aż się oczy radowały. Basia szalała, głaskała, całowała wszystkie kopytne i gdyby nie rozładowały się jej baterie w aparacie, to z tego miejsca nie wyjechalibyśmy nawet nocą. O koniach i pszczołach (zapomniałam była tam jeszcze prawdziwa pasieka) opowiadał nam pan Jacek Krawiec, który prowadzi pensjonat w Dołżycy ZIELONY RUCZAJ i może pojedziemy tam kiedyś na weekendowy plener. Tak naładowani pozytywnie, udaliśmy się w dalszą drogę. Po chwili dotarliśmy do pięknej cerkwi w Łopience (warto zwiedzić). Następnie udaliśmy się na Zalew Soliński… i to co zobaczyliśmy było przerażające… nie było wody… pierwszy raz tak daleko chodziłam suchą nogą po Solinie… to było niesamowite… jezioro wyglądało jak wyschnięta pustynia… jachty porzucone na spękanej ziemi… odsłonięte zatopione pnie drzew… pomosty, które bardzo abstrakcyjne stały na pustkowiu… zrobiło to niesamowite, dosyć kosmiczne wrażenie. Po zrobieniu zdjęć, pojechaliśmy dalej, omijając zatłoczony Polańczyk i Zaporę Solińską.
Na zakończenie wycieczki plenerowej, ja zabrałam Basię i Bartka w moje ulubione miejsce na szybowisko w Bezmiechowej. Zobaczyliśmy cudny zachód słońca, który oświetlał paralotniarzy i ślizgające się po niebie szybowce. Trochę poszaleliśmy, robiąc nastrojowe zdjęcia… . Na koniec po zjedzeniu pysznej wuzetki w ośrodku szybowcowym, wróciliśmy do Krosna. To był bardzo udany plener i z pewnością miał w sobie bardzo dużo pozytywnych emocji i wrażeń. Basia najbardziej była zachwycona końmi, Bartek Bezmiechową a ja Soliną bez wody…

Góry, konie i susza…Góry, konie i susza…Góry, konie i susza…Góry, konie i susza…Góry, konie i susza…Góry, konie i susza…Góry, konie i susza…Góry, konie i susza…Góry, konie i susza…Góry, konie i susza…Góry, konie i susza…Góry, konie i susza…Góry, konie i susza…Góry, konie i susza…Góry, konie i susza…Góry, konie i susza…Góry, konie i susza…Góry, konie i susza…Góry, konie i susza…Góry, konie i susza…Góry, konie i susza…Góry, konie i susza…Góry, konie i susza…Góry, konie i susza…Góry, konie i susza…Góry, konie i susza…