1 lutego wyruszyliśmy na zimowy plener (Małgosia, Janusz, Mariusz, Roman i ja). Czas przewidywany od 7.20 do 13.00 więc można poszaleć. Pomimo pięknego wschodu słońca (niestety oglądanego z domu), niebo zakryły nieciekawe chmury, lecz my pełni zapału ruszamy w kierunku Ożennej.
Pierwszy przystanek wodospad w Iwli. Mariusz z Romanem znali drogę więc bez trudu doszliśmy na miejsce. Lecz tam stromy zaśnieżony brzeg i jak tu zejść? Wtedy do akcji wkracza Mariusz (kto go zna to wie, że zawsze zaradzi i pomoże a w sytuacjach gdy przeciętny człowiek rezygnuje i odpuszcza on ma cały zasób pomysłów i chęci do pracy). Tak więc Mariusz wyciąga z plecaka linę, zaczepia o drzewo i zejście w dół osiągalne. Bardzo nas to rozbawiło, a mnie nawet ogarnęła taka głupawka, że zawisłam w odwrotnej pozycji. Czasem podobno trzeba zmienić punkt widzenia:) Wodospad w połowie zakryty warstwą lodu, światło nie takie ale ćwiczenia z rozmyciem wody zaliczone i ruszamy dalej.
Następnie wstępujemy do Olchowca. Podziwiamy piękną cerkiew z przyległym cmentarzem. Roman, który ma rozległą wiedzę o kulturze Łemków, wierze greko- katolickiej i historii tych terenów, opowiada nam ciekawe historie i wyjaśnia wiele faktów.
W dalszej drodze Małgosia wypatrzyła ciekawe sople, (zadanie domowe grupy krajobrazowej) więc robimy kilka ujęć i dalej w drogę. Zatrzymujemy się przy cerkwi w Krempnej i w Kotani. Do tej ostatniej udało się nam wejść i zobaczyć m.in. fragmenty XVII –wiecznego ikonostasu.
Jedziemy dalej podziwiając piękne, śnieżne widoki i wijącą się Wisłokę malowniczo pokrytą płatami lodu. Ponieważ wiał silny wiatr, postanawiamy zatrzymać się na posiłek … pod mostem. Podobno trzeba w życiu czasami robić rzeczy po raz pierwszy, więc my zajadaliśmy kanapki i śmialiśmy się – pod mostem. Posileni, nabraliśmy ochotę na dalszą drogę. Chociaż Ożenna została w tyle a czas się kończył, my postanowiliśmy przejechać granicę (pomimo, że tylko Gosia miała stosowny dokument). Tak więc znaleźliśmy się w Słowacji na pięknej polanie widokowej. Tam dojrzeliśmy świeże tropy wilka i strawiony po części posiłek (jeszcze ciepły). Wreszcie wyszło słońce i zima wydała się jeszcze piękniejsza. Poćwiczyliśmy tym razem krótki czas i jako pierwszy na modela wystartował Janusz. Próbował unieść się wysoko w powietrze, a my próbowaliśmy go tam zatrzymać.
Następnie po zrobieniu orłów i ich omówieniu (jeden piękniejszy od drugiego) postanowiliśmy zawrócić do kraju:) Tam zatrzymujemy się jeszcze w Świątkowej Wielkiej i Świątkowej Małej, podziwiając cerkwie oraz słuchając dalszych opowieści Romana. Przejeżdżając przez Kotań dostrzegamy konie. Oczywiście nie było innej opcji, jak za zgodą wszystkich uczestników, ponownie przedłużyć czas pleneru. Właściciel oprowadził nas po ośrodku, zapraszając do dłuższego przyjazdu i pokazał swoje zwierzaki – konie, jelenie, barany, kota i psa. Głaskaniu i tuleniu nie było końca (szczególnie małe baranki). Niestety czas pędził i musieliśmy wracać.
Po drodze, mijając piękną wioskę Kąty, postanowiliśmy wrócić w te tereny. Mariusz i jego świetnie sprawiający się samochód (oblodzenia, zaspy, dziury to dla nich drobnostka) „zaoferowali” dalsze plenerowe usługi, więc może następny raz w Tatry…
Po przyjeździe do Krosna i pięknych podziękowaniach Janusza (był to jego pierwszy plener w kółku) szczęśliwi, wróciliśmy do domowych, sobotnich obowiązków.