Tym razem nikt nie miał najmniejszych wątpliwości co do pogody; miało być pięknie i tak było: słonecznie, w dolinach bezwietrznie i przede wszystkim ciepło! – stosunkowo ciepło jak na zimę; ale do rzeczy…
14 lutego 2015 o godzinie 7:30 – na umówionym miejscu zbiórki pojawia się piątka nieustraszonych przed wczesną sobotnią pobudką: Katarzyna, Michał vel Miu, Roman, Piotr i ja. Po drodze mamy zgarnąć Arletę. Sześć osób; jednym autem legalnie nie pojedziemy; Roman mówi, że nie ma dużo czasu; ustalamy 5:1, bo Roman wyrusza sam; ale wszyscy w tym samym kierunku – Sieniawa i okolice.
Pierwszy przystanek robimy na stawach rybnych w Bartoszowie. Postanowiliśmy nie zważać na tamtejsze „oczka wodne” i zostawiliśmy je za plecami; wyruszamy w górę drogi w kierunku Sieniawy. Mimo że zignorowaliśmy te większe zbiorniki wodne, Michał nie odpuszcza i postanawia bliżej poznać niepozorne rozlewiska na łąkach. O ich głębokości przekonał się boleśnie – przeskoczywszy fosę, wylądował po kostki w wodzie… teraz już podobno wie, żeby przy roztopach nie wchodzić na podmokły teren, choć z drugiej strony fotograf musi być gotowy do poświęceń…
Idąc dalej, po drodze spotykamy rowerzystów dobrze uzbrojonych w ciepłe odzienie, niezidentyfikowany sprzęt oraz gogle narciarskie – zacny widok.
Po krótkiej chwili, nie wiedzieć czemu (czyżbyśmy byli żądni widoków?), nagle zbaczamy z drogi i przemy na wzgórze 345. Wokół nas zaorane pola w łaty, bo gdzieniegdzie śniegu już mało co; występuje jeszcze w większych bruzdach ziemi, na miedzach i w miejscach, gdzie było go sporo nawiane. Częściowo roztopiona pokrywa śnieżna na polach tworzy ciekawy widok z geometrycznymi liniami. Podczas gdy męska część wyprawy była już niemal na górze, ja z Arletą gdzieś w połowie drogi – Kasia polowała na kadry jeszcze na dole przy drodze. Wtedy też nasza Katarzyna wzbudziła zainteresowanie strażników leśnych; notabene kiedy podjechali do niej pickupem, zaczęliśmy się zastanawiać czy aby nie będziemy świadkami porwania. Na szczęście nic takiego się nie stało; okazało się, że nas polujących na kadry fotograficzne panowie strażnicy wzięli za osoby polujące na ostatnie sztuki zajęcy. O! Co to, to nie! Panowie, my do zająca moglibyśmy strzelić, ale tylko z migawki aparatu.
Kolejno po zdobyciu wzgórza i „ustrzeleniu” wiatraków zarządzamy odwrót, bo na horyzoncie widać wierzby starej daty. Podjeżdżamy do nich i wyruszamy na krótki spacer. W międzyczasie przypominamy sobie, że mamy walentynki; no to ciach, poleciały serca na śniegu, a z tego wywiązała się mała bitwa na „śnieżki”. Melduję, że nikt nie ucierpiał.
W drodze powrotnej do samochodu dwie trzecie żółtodziobów zostaje uświadomionych przez Mistrza Michała co to jest i do czego służy filtr polaryzacyjny. Ochów i achów nie było końca.
Następnie przemieszczamy się na tereny przy zalewie sieniawskim, który mimo totalnej, już kilkudniowej odwilży, ciągle był skuty lodem. Robimy kilka ujęć nad lodową wodą, gdzie co poniektórzy upaprali buty w błocie, a Piotr odkrył, że bazie już kiełkują – co by oznaczało, że wiosna jest już blisko! Michał zniknął nam z pola widzenia na jakiś czas. Kiedy w końcu powrócił, okazało się, że upolował czekoladę; do tego Katarzyna częstuje nas przepyszną gorąca herbatą – jednym słowem mamy małą ucztę przy rozmowie suto okraszonej śmiechem.
Jadąc z powrotem okrężną drogą, robimy przystanek we Wróbliku Królewskim, jak się później okazało w gospodarstwie państwa Czubskich. Zastajemy tam niesamowity klimat dla takich mieszczuchów jak my… stodoły, stajnie, stary i całkiem nowy sprzęt rolniczy, konie, owce, kozy, kota, eternit, stare opony, malucha i inne… Każdy znajduje coś dla siebie.
Na zakończenie robimy wspólne zdjęcie z maluchem i wyruszamy w drogę powrotną.
Według starych wyjadaczy był to jeden z dłuższych plenerów… Mi natomiast nasunął się jeden wniosek… Kuźnia Światła to nie tylko fotografia, ale przede wszystkim Ludzie! W to sobotnie przedpołudnie było ciepło nie tylko przez słońce, ale też dzięki Wam!