W sobotę 29 listopada o godzinie 8 rano nastąpił w kółku rozłam… plenerowy:) Mianowicie Barbara i ja, czyli Tomasz odłączywszy się od pozostałych zgromadzonych kółkowiczów, podążyliśmy w kierunku Rymanowa… no… prawie… Od pewnego czasu ja (czyli Tomasz) nosiłem się z zamiarem ekspoloracji nieskończonych pól pomiędzy wspomnianą miejscowością a Trześniowem. Jako się zamarzyło, tako się stało! Poszliśmy z Barbarą w pola… Spotkaliśmy mewę (!), miłych panów przy pracy (okazali się chętni do zdjęć!), babcię (okazała się niechętna do zdjęć), dzikie stworzenie na drzewie (Barbara wie o co chodzi…) a oprócz tego: wierzby, wielki dąb (Barbara chciała go kupić), głębokie rowy i płynącą wodę… a na deser – św. Jana Nepomucena. Co prawda nie spotkaliśmy ładnej pogody, a jakąś inną pogodę, mniej urodziwą… ale co tam… Skoro lotnicy mogą latać na drzwiach od stodoły, to kółkowicze zrobią zdjęcia w każdych warunkach:). Podsumowując – raz jeszcze prawdziwym okazało się powiedzenie, że bez ryzyka nie ma wyników:) Trzeba było porzucić ciepłe, domowe pielesze, zapomnieć o szarym niebie i… ruszyć na fotołowy:). A teraz siedzę w domu i przesiąknięty dymem z ogniska (patrz zdjęcia) wspominam mile ten sobotni foto-poranek.